Aktualności,  Kamienna Góra

Dramat na Getta

Wieczorem w czwartek 12 września 31-letnia kobieta skoczyła z dachu kamienicy przy Bohaterów Getta. Upadek przeżyła. Do szpitala najpierw w Wałbrzychu, a potem we Wrocławiu przetransportował ją śmigłowiec lotniczego pogotowia ratunkowego. Kobieta jest w stanie ciężkim. – Dzień wcześniej dwa razy próbowała skakać z tego dachu – mówią wstrząśnięci mieszkańcy Kamiennej Góry. – Dwa razy przyjeżdżały służby i dwa razy odjeżdżały, ale bez niej. A ona potrzebowała pomocy, leczenia.
Policja i pogotowie tłumaczą, że nie było podstaw, by 31-latkę zatrzymać. Mieszkańcy zaś pytają, czy do tej tragedii musiało dojść.

Tuż po godzinie 19.00 w czwartek 12 września pod kamienicę przy Bohaterów Getta przyjechały wezwane przez mieszkańców straż, pogotowie i policja. Jeden z funkcjonariuszy wysiadł z radiowozu i pobiegł na górę do budynku. Drugi był pod kamienicą, kiedy 31-latka spadła tuż obok niego na chodnik.

Akcja ratunkowa

– Policjant podbiegł do niej natychmiast. Kobieta przeżyła upadek. Od razu zajęły się nią zespoły pogotowia i straży pożarnej – mówi podkomisarz Daniel Przychocki, p.o. oficera prasowego KPP w Kamiennej Górze.

31-latka była przytomna. Ratownikom powiedziała, że nie czuje nóg. Poddana została badaniu na zawartość alkoholu – była trzeźwa. Prędko okazało się, że obrażenia jakich doznała po upadku z kilkunastu metrów spowodowały duże uszkodzenia wewnętrzne w jej ciele. Konieczny był transport do specjalistycznej placówki medycznej. Ratownicy wezwali na pomoc helikopter LPR. Śmigłowiec wylądował nieopodal, na łące za torami. Tam ranną przetransportowano karetką pogotowia.

Tłum gapiów zbiegł się z okolicy i w ciszy przyglądają się, jak poszkodowaną zaopatruje zespół LPR. Po kilkudziesięciu minutach helikopter odleciał. Przetransportował 31-latkę najpierw do Wałbrzycha, a potem do Wrocławia. Z informacji pozyskanych przez dziennikarzy ID wynika, że kobieta przeszła operację i została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. Jej stan jest ciężki.

Próbowała wcześniej

W dzień poprzedzający dramatyczne wydarzenia sąsiedzi kobiety dwukrotnie wzywali służby na pomoc. Mieszkańcy kamienicy twierdzą, że 31-latka miała zamiar skoczyć z dachu już wtedy.

– W środę 11 września ona była bardzo niespokojna. Biegała po kamienicy, po mieście – mówi Sylwia Macowska, mieszkanka budynku, w którym doszło do tragedii. – W końcu około 16.30 wezwaliśmy policję, bo ona była znowu na dachu. To nie był pierwszy raz, kiedy sugerowała, że skoczy. Na dach wychodziła z takim zamiarem często.

Po dwóch minutach od zgłoszenia na miejsce przyjechał patrol policji. Pojawiły się też straż pożarna i pogotowie.

– Kobietę zastaliśmy jednak nie na dachu, ale w budynku – mówi p.o. oficera prasowego Daniel Przychocki. – Tłumaczyła, że wyszła przedtem na dach, by pomyśleć. Badanie na zawartość alkoholu wykazało, że była trzeźwa. Brak było podstaw, byśmy mogli ją zatrzymać. Nasz dyżurny sugerował jednak, by medycy przetransportowali kobietę do szpitala psychiatrycznego.

Zespół pogotowia ratunkowego poddał kobietę badaniu na miejscu.

– Rozmawiała logicznie, nie była nietrzeźwa. Ratownicy nie zastali jej na dachu przy próbie skoku, ale już w budynku – mówi Piotr Archacki, rzecznik pogotowia ratunkowego w Jeleniej Górze. – Zespół zachował się zgodnie z procedurami. Nie wolno nam było przewieźć tej kobiety do szpitala. Nie było do tego podstaw.

Jeszcze raz…

– Po tej pierwszej próbie ona płakała, bardzo płakała – mówi sąsiadka Sylwia Macowska. – Mówiła, że nie ma warunków do życia, że nikogo nie ma. Ale służby jej nie zabrały. Zła o to jestem, bo przecież od bardzo dawna wszyscy wiemy, że miała problemy, że powinna się leczyć, że była zagrożeniem dla siebie samej i dla nas, sąsiadów.

Mieszkańcy budynku mówią, że 31-latka od tygodnia narzekała na silny ból głowy. Mówiła im, że widzi znmarłych.

W środę 11 września około godziny 20.00 sąsiad z kamienicy obok zauważył jak po raz drugi tego dnia była na dachu.

– Siedziała na gzymsie, z nogami zwieszonymi na dół. Machała nimi i mówiła do siebie – relacjonują świadkowie (nazwisko do wiadomości ID).

Znowu wezwali służby. Kobieta słysząc z oddali syreny, zeszła z dachu i uciekła w stronę miasta.

– Radiowóz był na miejscu 6 minut po wezwaniu – mówi podkomisarz Przychocki. – Na miejscu zarówno na dachu, jak i w budynku tej pani nie było. Funkcjonariusze dokładnie przeczesali teren.

Dzień później kobieta znowu wyszła na dach i stało się to, czego od dawna obawiali się mieszkańcy ulicy Getta. Skoczyła.

Wszyscy wiedzieli

To nie był niespodziewany desperacki krok. Kobieta od dawna dawała sygnały, że wymaga specjalistycznej opieki, pomocy. O problemach 31-latki od wielu miesięcy wiedziały policja, pogotowie, straż pożarna, prokuratura, sąd, urząd miasta i MOPS. Wiedzieli też doskonale sąsiedzi. To oni alarmowali. To oni na co dzień zmagali się z kobietą, która wielokrotnie próbowała targnąć się na swoje życie. Zdarzało się, że była agresywna także w stosunku do sąsiadów. W lutym tego roku dotkliwie raniła nożyczkami Sylwię Macowską, obok której od kilku lata mieszkała na tym samym piętrze. Sprawa trafiła do sądu. Tam, ze względu na stan zdrowia agresorki, sprawa karna została umorzona. Temida wszczęła jednak procedurę mającą umożliwić skierowanie 31-latki na przymusowe leczenie. Kobieta z powodu choroby nie była w stanie sama o tym zdecydować. Minęło wiele miesięcy, lecz wciąż nie udało się umieścić jej w miejscu, gdzie byłaby bezpieczna i leczona. Ziścił się za to najgorszy scenariusz.

– Jak można było do tego dopuścić? Czy naprawdę w Kamiennej Górze zawsze musi dojść do tragedii, by system zadziałał właściwie? – pytali zgromadzeni wokół helikoptera LPR mieszkańcy.

 

 

Dodaj komentarz

Korzystając poniższego formularza możesz dodać komentarz.

63 − 56 =