Aktualności,  Kamienna Góra,  Regionalne

Przyszła do mnie polityka (cz. 2.)

Z Wiktorem Królem, byłym wieloletnim prezesem szpitala powiatowego w Kamiennej Górze oraz prezesem Dolnośląskiego Centrum Rehabilitacji w Kamiennej Górze rozmawia Emilia Krzemińska.

Pierwszą część rozmowy przeczytasz TUTAJ:Przyszła do mnie polityka

– W poprzedniej części naszej rozmowy dotarliśmy do momentu, w którym został pan odwołany ze stanowiska prezesa DCR, a pańskie miejsce zajął Artur Mazur. Co nastąpiło potem?
– To musiał być dopiero początek.

 

– Początek czego?
– Początek ataku na mnie.

– W jaki sposób i przez kogo?
– Myślę, że ani przedstawiciele PiS-u, ani ich koalicjanci z Bezpartyjnych Samorządowców, którzy rządzą w województwie nie spodziewali się w 2019 r. takiego oporu załogi szpitala. Wymieniając kadry na swoje, podobny przypadek mieli tylko w Kolejach Dolnośląskich. Mówiąc szczerze, ja też byłem zaskoczony odwagą cywilną moich pracowników. Co więcej, na początku maja 2019 r. zaczęły się olbrzymie problemy w szpitalu powiatowym z zaprzestaniem przyjmowania pacjentów do tej placówki pod koniec tego miesiąca. Pamięta pani, jak starosta Gęborys nieprawdziwie informował swoich gości o relacjach obu szpitali. Już powinno być dobrze, bo doprowadzono do tego, że wszędzie są „nasi”, a problemy dopiero się zaczynają. W tych warunkach Artur Mazur nie miał już czasu zajmować się przygotowanym na kwiecień przeze mnie i moich pracowników przetargiem na rezonans magnetyczny – podstawowe narzędzie diagnostyczne w ortopedii DCR. Pewnie był tak zajęty, że przez 4 lata nie udało mu się zakupić tego rezonansu. W zamian za to zaczął szybko szukać kwitów na mnie, a jak ich w końcu nie znalazł. Zaczęło się od udzielania mi absolutorium za 2018 r. Nie wszyscy muszą znać specyfikę spółek z ograniczoną odpowiedzialnością, jakimi były oba szpitale w Kamiennej Górze. Po zakończeniu roku właściciel, z reguły pod koniec czerwca, na walnym zgromadzeniu zatwierdza sprawozdania spółki za poprzedni rok i udziela lub nie udziela absolutorium zarządowi. W tym przypadku zarząd był jednoosobowy, czyli ja. Podejmuje również uchwałę w sprawie podziału zysku. Przed tym wydarzeniem zgodnie z Kodeksem spółek handlowych, jako były prezes, mam prawo oglądać wszystkie dokumenty na walne. Ku mojemu zdziwieniu przeczytałem, że rada nadzorcza wnioskuje do walnego zgromadzenia o nie podjęcie uchwały w sprawie udzielenia mi absolutorium za cały 2018 r. i zawieszenie jej do czasu wydania decyzji przez WIOŚ, bo byliśmy właśnie po ich kontroli. Napisałem zarządowi województwa 8-stronicowe pismo z uwagami, odsyłając ich do ustawy Prawo wodne. Krótko mówiąc, szpital nie mógł ponieść żadnej szkody z tego tytułu, bo zamierzaliśmy rozpocząć inwestycję w ekologiczną oczyszczalnię. Z tego co wiem, decyzja WIOŚ nigdy nie zapadła, a właściciel do tej pory nie raczył mnie poinformować, co z moim zawieszonym absolutorium. Artur Mazur nie kontynuował prac związanych z tą inwestycją, wybierając o wiele bardziej kosztowny wariant, co moim zdaniem, było działaniem na szkodę spółki.
Ale wracam do tego mojego pisma z uwagami. Artur Mazur nawet nie poprawił moich sprawozdań, które nie były ostateczne i zawierały drobne pomyłki, o których poprawienie bezskutecznie prosiłem. Wprowadził tylko zmiany wymagane przez biegłą rewident.
Powiem pani, że moi byli pracownicy też zapłacili za to, że chciano mnie pokazać w złym świetle. I to zapłacili dosłownie. Moja propozycja podziału zysku za 2018 r. była taka, żeby ponad pół miliona przeznaczyć na wypłatę nagród dla załogi. Zostało to w sprawozdaniu, które badała biegła. Musiało to być w ostatniej chwili, gdy Artur Mazur zmienia zdanie i wszystko chce przeznaczyć na zwiększenie kapitału rezerwowego. W taki sposób powstały błędy w sprawozdaniu, a co najważniejsze pracownicy stracili duże pieniądze.
Wcześniej w roku 2018 zaproponowałem właścicielowi przekazanie około jednego miliona złotych na premie dla pracowników z rekordowego w historii szpitala zysku za rok 2017. Wtedy inny zarząd województwa, nie ten z przedstawicielami PiS i Bezpartyjnych Samorządowców, wyraził na to zgodę. Trzeba tutaj oddać, że zabiegała o to bardzo ówczesna wicemarszałek.
Muszę z przykrością stwierdzić, że w Urzędzie Marszałkowskim we Wrocławiu nastąpiła wtedy barbaryzacja obyczajów. W ramach systemowej walki ze mną w 2020 r. bez podawania przyczyn nie udzielono mi absolutorium za niespełna trzy miesiące pracy w 2019 r.. Może za to, że od 1 stycznia pracownicy dostali podwyżki, a szpital do lutego miał zyski? Przyszedłem na walne zgromadzenie we Wrocławiu. Pracownik urzędu zabawiał mnie długo rozmową, po czym dowiedziałem się, że walne już się odbyło. Jest to dla mnie ewidentne łamanie prawa. I co ja im mogę zrobić? Ale wie pani, od 1997 r. pracowałem w zarządach różnych spółek, zarządzanie to mój chleb, więc takie, niczym nie uzasadnione zawieszenie absolutorium czy jego brak, naprawdę mnie bardzo dotyka. Było to jednak dopiero preludium.

– Co ma pan na myśli?
– Frontalny atak na mnie, w którym biorą udział: Artur Mazur, rada nadzorcza szpitala i zarząd województwa, czyli koalicja Bezpartyjnych Samorządowców i członków PiS. W 2019 r. szpital wzywa mnie do próby ugodowej o zapłatę około 150 tysięcy złotych. To olbrzymie pieniądze dla każdej rodziny. Na rozprawie kategorycznie odmawiam jakiejkolwiek ugody, stwierdzam, że nie zapłacę nawet symbolicznej złotówki. Sprawa ucicha na ponad pół roku. W 2020 r. szpital kieruje pozew do sądu. W pozwie zatajają informację, która na starcie skazuje ten proces na przegraną – zarząd województwa udzielił mi bowiem absolutorium za lata 2016 i 2017. Zatem, zgodnie z orzecznictwem, mając pełną wiedzę w tym zakresie, nie mają prawa pozywać mnie, nawet gdyby doszło do działania na szkodę spółki. Oczywiście nie doszło do żadnej szkody, a sąd obu instancji stwierdził, że dzięki moim decyzjom DCR zaoszczędził kilkaset tysięcy złotych. Podanie w pozwie nieprawdziwych treści i zatajenie najważniejszych informacji skutkowało wydaniem nakazu zapłaty w postępowaniu upominawczym. Zapłaty około 150 tysięcy złotych! Czy pani może sobie wyobrazić, jak ja się wtedy czułem, gdy odebrałem korespondencję na poczcie? Oczywiście sprzeciw od takiego nakazu powoduje, że tak jakby tego nakazu nigdy nie było i rusza proces. Podawanie nieprawdy i zatajanie faktów przed sądem jest w mojej ocenie wysoce nieetyczne. To, że za pierwszym razem wezwanie do próby ugodowej było na chwilę przed wyborami parlamentarnymi, a pozew złożono tuż przed wyborami prezydenta, to chyba taka zabawna koincydencja.

– Zechce pan o tym opowiedzieć?
– Jest 3 czerwca 2016 r. Zostaję prezesem DCR. Dowiedziałem się w międzyczasie o istnieniu zakończonego przetargu na ramię C. Przejrzałem papiery. Nie było opcji, żeby to urządzenie kupić. Po pierwsze, w spółce nie było na nie pieniędzy, a chodziło o około 1,2 mln zł. Było to najdroższe na świecie takie urządzenie, bo jedyne wtedy z obrazowaniem 3D. Pieniądze były na inne, wyznaczone ściśle przez właściciela zadania. Było wiele innych przesłanek, dość powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z rażącym niedbalstwem w tym zakresie. Ostatecznie tego urządzenia nie przyjęliśmy. Spółka zapłaciła 10 proc. za odmowę przyjęcia sprzętu – bo takie warunki ustaliła wcześniej moja poprzedniczka. Natomiast zakup ramienia C ująłem w programie onkologicznym, w którym mogliśmy na nie otrzymać 85 proc. finansowania z UE. To moja poprzedniczka nie dostała absolutorium za 2016 r. i to ją mogliby ciągać po sądach za tę sprawę, ale finalnie mnie ciągali. Dlaczego zaraz po moim odejściu nie kupili tego ramienia C, skoro było ich zdaniem tak potrzebne?
Sprawa sądowa, o której mówię, zakończyła się dopiero w tym roku prawomocnym wyrokiem. Żeby skończyć ten temat, muszę zacytować część uzasadnienia wyroku wygranego przeze mnie. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu stwierdził, podobnie zresztą jak wcześniej Sąd w Legnicy: „W takiej sytuacji powodowa spółka na zakup aparatu wydała kwotę 205.715,50 zł. Należało zatem przyjąć, że strategia pozwanego była trafna, ostatecznie bowiem zamiast wydatkowanej kwoty 1.179.792 zł DCR na zakup aparatu wydała kwotę 205.715,50 zł. Właściwe prowadzenie spraw spółki oznacza również pozyskiwanie środków zewnętrznych na jej funkcjonowanie. Ostatecznie zatem decyzja gospodarcza pozwanego odmowy odbioru aparatu i zapłaty jego ceny oraz strategia poczekania na pojawienie się na rynku konkurencyjnych aparatów i zakup zbliżonego aparatów za mniejszą cenę wraz z możliwym uzyskaniem finansowania zewnętrznego okazała się trafna.” I za to mnie ciągano po sądach, wyrzucając w błoto publiczne środki na koszty procesów, niszcząc moje nerwy.
Praktyki dezawuowania mojej osoby zapoczątkowali już wcześniej obecny kandydat do parlamentu z ramienia PiS Jarosław Gęborys i odwołana niedawno prezes szpitala powiatowego Barbara Kosak.
– To po tym, jak zdecydował pan o swoim przejściu do DCR?
– Tak, ponieważ uznałem, że moja misja w szpitalu powiatowym po 12 latach może się już zakończyć, a ja potrzebuję nowych wyzwań. W ciągu tych bardzo długich 12 lat mojej pracy na stanowisku prezesa w powiatowym szpitalu ani razu nie było żadnego przestoju, nie zamknęliśmy ani nie zawiesiliśmy żadnego oddziału. Otwieraliśmy nowe zakresy świadczeń medycznych. Powstała poradnia kardiologiczna, gastroenterologiczna, kolonoskopia, gastroskopia, a w 2012 r. ginekologiczno-położnicza i chirurgiczna. Powstał POZ, czyli przychodnia. Od 2004 r. nieprzerwanie do końca 2015 mieliśmy zyski, jako jedyny taki szpital powiatowy na Dolnym Śląsku.

Tak wyglądał oddział wewnętrzny w szpitalu powiatowym przed remontem

 

– Zyski potrzebne były na co?
– Żeby zbudować nowy szpital i normalnie funkcjonować. Specjalnie mówię zbudować. Pod koniec 2003 r., tak 20 lat temu, kiedy objąłem funkcję prezesa, powstała nowa porządna izba przyjęć sfinansowana w całości przez powiat kamiennogórski. Ponieważ powiat przejął wielomilionowe zobowiązania po byłym SPZOZ, i chyba spłaca je do dzisiaj, nie miał pieniędzy na inwestycje w swój szpital. Per saldo to szpital przekazał około miliona złotych powiatowi z tytułu dzierżaw w ciągu tych 12 lat, uwzględniając ich wkład na budowę bloku operacyjnego i inne ich wpłaty na podwyższenie kapitału w gotówce. W tych latach szpital poniósł nakłady inwestycyjne w kwocie ponad 14 milionów złotych, z czego 93 proc. to pracownicy i Unia Europejska. Chodzi mi o to, że wspomniane wyżej zyski były okupione ich ciężką pracą. Chyba 7 proc. z tych nakładów przekazały gminy z terenu powiatu, głównie przy budowie bloku operacyjnego. Co o oznacza, że wszyscy byli zainteresowani dobrym funkcjonowaniem szpitala. I jak już wybudowaliśmy cały szpital, włącznie z termomodernizacją i pompami ciepła oraz nowoczesnym blokiem operacyjnym, to – w mojej ocenie – następuje powolne, ale jednak niszczenie tego, co pracownicy z takim poświęceniem stworzyli. Może patetycznie, ale prawdziwie. Bo jeżeli z takim trudem za setki tysięcy złotych stworzyliśmy nowe położnictwo i neonatologię, wyposażając je w nowoczesne sprzęty i aparaturę medyczną, finansowaną m.in. przez WOŚP, a potem prowadzi się prace adaptacyjne, żeby na oddziale ginekologoczno-położiczym powstał dzienny dom opieki medycznej i obecnie ZOL, który został zamknięty w DCR, to chyba to jest marnotrawstwo pieniędzy. Ale bardziej mnie denerwuje, marnotrawstwo ludzkiej energii i zaangażowania moich pracowników. Oddziałowe i inni pracownicy chcieli, żeby te oddziały były jak najpiękniejsze. Za własne pieniądze kupowali gadżety, by było ładnie, miło, a pacjentki czuły się jak w domu.
Bez tych zysków, o które pani pyta, nie mielibyśmy na pediatrii lekarzy. Jak uznaliśmy, że w przyszłości będziemy potrzebowali pediatrów, to zamiast chirurgii, która też była w opłakanym stanie, najpierw wyremontowaliśmy oddział dziecięcy. Zaprosiliśmy konsultantkę wojewódzką w zakresie pediatrii na uroczyste otwarcie. Konsultant udzieliła nam zgodę na kształcenie młodych lekarzy i od razu dwóch rezydentów do nas przyszło. Zostali na długie lata.

– Wróćmy do motywu pana dezawuowania, w jaki sposób się to odbywało?
– W przypadku Barbary Kosak było to krótko po objęciu fotela prezesa. W przypadku Jarosława Gęborysa, zauważyłem to w 2017 r.
W czerwcu 2017 r. przychodzę na walne zgromadzenie szpitala powiatowego, bo przez pierwsze pół roku 2016 byłem tam prezesem. Rada nadzorcza wnioskuje do właściciela o udzielenie mi absolutorium. Nie ma żadnych zastrzeżeń do mojej pracy. Wbrew opinii rady nadzorczej, Jarosław Gęborys, Małgorzata Krzyszkowska, Edyta Wyrostek, Mariusz Mućwicki i Jan Orzechowski nie udzielili mi absolutorium za 2016 r. Poczułem wtedy ogromny niesmak, ale też byłem bardzo zdumiony ich decyzją. Co jeszcze istotniejsze, oni nie podali żadnego powodu swojej decyzji, co już jest wadą formalną.
Mówiłem wcześniej, jak jest to ważne dla ludzi zawodowo zajmującymi się zarządzaniem firmami.
Tym bardziej było to zadziwiające, że do końca czerwca 2016 r., czyli do końca mojej pracy w powiatowym szpitalu był zysk, który łatwo można zweryfikować w księgach rachunkowych. Ponieważ byłem tak związany z tą placówką, w lipcu przygotowałem wniosek o kredyt wraz ze zrobionymi przeze mnie osobiście prognozami bilansów i rachunków wyników, które były wymagane. Podpisałem je. Na tej podstawie bank rozpatrywał nasz wniosek. Nie wyobraża sobie pani chyba, że bank mógłby udzielić kredytu bez ocenienia naszej sytuacji finansowej jako aktualnie dobrej i z dobrymi perspektywami. Przedstawiłem wtedy w banku powody zaciągnięcia tego kredytu, a były nimi niezapłacone – głównie na oddziale intensywnej terapii – nadwykonania, z których płatnościami zwlekał NFZ. Wiem, że może to Czytelników znudzić, ale musi mi pani dać możliwość, szerszego wytłumaczenia.
W listopadzie 2015 r. zauważyłem, że zawsze mamy jakieś wolne łóżka na potocznie mówiąc OIOM. Z 4 łóżek z reguły 1 lub 2 były wolne. Wytłumaczyła mi to pracująca na tym oddziale lekarka, która wg naszych statystyk miała zawsze najwięcej przyjęć. Codziennie trzeba było raportować do wojewody stan obłożenia na OIOM, ze względu na niewystarczającą liczbę łóżek w województwie były problemy z przetransportowaniem pacjenta do innego szpitala. W przypadku nagłego pogorszenia się stanu zdrowia pacjenta na innych oddziałach, trafiał on na OIOM. Każdy szpital trzymał więc rezerwę łóżek OIOM dla siebie. Jeżeli szpital nie dysponował wtedy wolnym łóżkiem, zaczynały się olbrzymie problemy – co zrobić z pacjentem. Dzięki tej lekarce w końcu zrozumiałem, jakie muszę podjąć decyzje. Kupiłem więc od razu dodatkowe respiratory i potrzebne wyposażenie, żeby minimalizować takie ryzyko w naszym szpitalu. Dzięki współpracy lekarzy z interny i anestezjologów mogliśmy zacząć przyjmować na OIOM o wiele więcej pacjentów. Do czerwca 2016 r. wygenerowaliśmy olbrzymie nadwykonania. Zaczęły do nas trafiać osoby z innych części województwa. Dlatego prowadziliśmy z NFZ negocjacje o większy kontrakt i w związku z tym odmawialiśmy podpisania umowy, bo wiedzieliśmy, że te świadczenia i tak muszą być w 100 proc. zapłacone, ponieważ gwarantowała to ustawa. Stąd powstała potrzeba zaciągnięcia kredytu.
Za te 12 lat otrzymałem odpowiednią ocenę starosty Gęborysa, który wciąż mówi o bezpieczeństwie, a ja je razem z pracownikami szpitala po prostu realizowałem.

– Temat bezpieczeństwa jest ostatnio popularny, jak pan ocenia przyszłość powiatowego szpitala?
– Nie najlepiej. Jako zarządzający firmami, a w szczególności szpitalami, nie mogę w żaden sposób zrozumieć i wytłumaczyć postawy zarządu powiatu, który przez lata tolerował brak sporządzenia planów strategicznych i nieposiadania akredytacji ministerstwa zdrowia. Na sesjach rady powiatu starosta Gęborys, moim zdaniem w sposób arogancki, odpowiadał radnym, którzy ciągle o to pytali. Stwierdzenie na jednej z nich przez Barbarę Kosak, że jej strategia to strategia radnych należy potraktować, jako coś niedopuszczalnego. Bo jaką jest realizacją strategii radnych sytuacja, w której 8 głosuje za, a 7 przeciw w sprawie uchwały o reaktywowaniu oddziału ginekologiczno-położniczego i neonatologii? Zarząd powiatu, z jednym wyjątkiem, był wtedy przeciw. Jak można było zlekceważyć historyczne szanse, które po moim odejściu miał ten szpital? Dziś byłby świetnie prosperującą placówką udzielająca świadczeń zdrowotnych na bardzo wysokim poziomie, ponieważ wysoko wykwalifikowana kadra tego szpitala to gwarantowała. Te historyczne szanse to rok 2017 i połączenie się z DCR, o co zabiegałem ja i ówczesny zarząd województwa. Ta historyczna szansa to również najlepsza porodówka na Dolnym Śląsku i druga w Polsce w ocenie Fundacji „Rodzić po Ludzku” (2019 r.). Muszę powiedzieć, że tych porodówek w Polsce było 394. Nastąpił wtedy olbrzymi wzrost urodzeń w naszym szpitalu, który lawinowo przybierałby na sile, ale to zostało brutalnie przerwane poprzez likwidację oddziału ginekologiczno-położniczego. Przecież to był niesamowity sukces od lekarza, poprzez położne, pielęgniarki, salowe i cały zespół szpitala. Kto kazał szukać neonatologa, skoro zgodnie z przepisami do prowadzenia neonatologii wystarczy lekarz pediatra?
Czy nie mając obecnie ginekologii, położnictwa i neonatologii kobiety w powiecie czują się bezpiecznie? Co mamy obecnie w zamian? Co nam zafundował zarząd powiatu wraz z Barbarą Kosak? Czasowe zwieszenie przyjęć pacjentów do szpitala w 2019 r., brak 50 proc. oddziałów szpitalnych przez pół roku w 2020 r. Od 4 lat sesje rady powiatu, na które przychodzą pracownicy. Ciągłe apele o odwołanie prezes Kosak. Jak można było ją odwołać, skoro wiceminister edukacja Marzena Machałek w maju 2020 r. stawała za nią murem podczas wystąpień przed mediami. Dopiero w czerwcu 2023 r. podczas skandalicznej sytuacji, która miała miejsce w szpitalu, gdzie lekarze przyszli na nadzwyczajna sesję, władze powiatu zdecydowały się na ten krok. Czy wymiana prezesa w obecnej sytuacji wystarczy, jeżeli została zszargana opinia placówki z takimi osiągnięciami? Przemawiają za tym liczby.

Tak wyglądał oddział wewnętrzny w szpitalu powiatowym po remoncie

– Co to za dane?
– W ciągu trzech lat placówka przyjęła blisko 7 tysięcy mniej pacjentów! Do 2018 r. włącznie przyjmowano ponad 5 tysięcy, obecnie nieco ponad 3 tysiące. Dla porównania, w latach 2013-2015 przyjęto na oddziały szpitalne 16 481 pacjentów, a w latach 2020-2022 ledwie 9 564. To mniej w ciągu trzech lat o 6 917 pacjentów w tak małym powiecie! Ale to też ma konsekwencje w milionowych stratach na kontraktach. Tymczasem, kiedy przedstawiłem te dane na ostatniej sesji powiatu, usłyszałem od wicestarosty Małgorzaty Krzyszkowskiej: „Za to, że ludzie są zdrowsi, to pan nas obwinia?”.

– Czy na spadek liczby pacjentów nie miała przełożenia pandemia?
– W pandemii ludzie więcej chorują, nie mniej. Polska poradziła sobie najgorzej spośród wszystkich krajów europejskich zrzeszonych w OECD, ponieważ osiągnęliśmy najgorszy wskaźnik obrazujący zwiększoną śmiertelność. Dla porównania, w Szwecji czy Norwegii ten wskaźnik oscyluje wokół zera. Wystarczy prześledzić raporty OECD lub ostatni raport NIK. Niestety, złą walkę w okresie pandemii będziemy odczuwali bardzo długo. Nasze przewidywane życie skróciło się o ponad 2 lata.

Dodaj komentarz

Korzystając poniższego formularza możesz dodać komentarz.

19 + = 29