
KAMIENNA GÓRA. W czwartek, 5 czerwca, w czytelni kamiennogórskiego Liceum Ogólnokształcącego zrobiło się gęsto – od metafor, obrazów, emocji i liści. Nie byle jakich liści – bo „liści paryskich” z przedwojennej pocztówki, która zainspirowała profesora Wiesława Kozłowskiego i jego uczniów do stworzenia klimatycznej scenografii. W tym właśnie otoczeniu – z widokiem na wzgórze zamkowe i zmysłową nostalgią, jakiej nie powstydziłby się żaden poeta – odbył się pierwszy Wieczór Poetycki inspirowany kamiennogórskimi ulicami. Bo przecież nie przypadkiem Broniewski mieszka w nazwie jednej z nich.
Na pierwszy ogień – Władysław Broniewski. Poeta, który sam o sobie mówił: „Polak, katolik, alkoholik”. Słowa te – o ile nie apokryficzne – trafiają w sedno. Bo Broniewski to człowiek rozdarty między komuną a ojczyzną, między alkoholem a natchnieniem, między ideologią a realnym cierpieniem. To postać, która nie daje się łatwo włożyć do szkolnego podręcznika.
Urodzony w 1897 roku, zafascynował się ideą komunizmu, choć jego korzenie były głęboko patriotyczne – walczył w Legionach Piłsudskiego, był uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, a wiersze pisał z krwią i gniewem. Sympatyzował z rewolucją, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała jego naiwność. Aresztowany przez Sowietów w 1939 roku i osadzony na moskiewskiej Łubiance, spędził trzynaście miesięcy w celi – oskarżony o przestępstwa kryminalne. Tak właśnie Związek Radziecki traktował nawet tych twórców, którzy zbyt chętnie uśmiechali się do rewolucji – byłeś artystą, to byłeś podejrzany z definicji.
Po zwolnieniu z więzienia, Broniewski trafił do Jerozolimy, potem do Londynu, gdzie miał nadzieję osiąść na stałe. Jednak wieści z Polski ściągnęły go z powrotem – żyła jego córka Anka, pierwsza żona i obecna.
I to właśnie śmierć tej ukochanej córki, tragiczny wypadek, z którego nigdy się nie podniósł, stał się emocjonalnym punktem zwrotnym w jego twórczości i życiu. Poezja zamieniła się w lament. Alkohol – z towarzysza bohemy – stał się egzekutorem codzienności.
W PRL-u Broniewski był wielbiony jak święty patron literatury socjalistycznej. Władze ustawiały go na piedestale, organizowały obchody, cytowały go w przemówieniach. Ale kto zna dobrze poetów, ten wie – są dwa rodzaje twórców: głodni i płodni albo kochani przez władzę i… kompletnie pijani. Broniewski był wszystkim naraz. I może dlatego właśnie jest tak ludzki.
Podczas czwartkowego wieczoru jego wiersze – pełne siły, rozpaczy i tęsknoty – prezentowali członkowie licealnego zespołu teatralnego MY. Recytowali nie jak z kartek, ale z wnętrza. Były też występy muzyczne: emocjonalne występy Aleksandry Majak oraz Mai Oleśków, dodające wieczorowi lekkości i przestrzeni. Całość z wdziękiem i zaangażowaniem poprowadził dyrektor szkoły, a zarazem polonista – Jacek Bruździak.
Liceum Ogólnokształcące w Kamiennej Górze rozpoczęło nową tradycję – wieczorów poetyckich z poetami z ulic. A zaczęli od poety, który całe życie żył na krawędzi – i pisał właśnie stamtąd.
Więcej zdjęć na naszym Facebooku.